18 mar 2011

Zielono mi – zupkowy rarytas

Tak się nieciekawie stało, że Ni narzucono zakaz jedzenia marchewki. Pani doktor stwierdziła, że moje dziecko jest pomarańczowe. Podczas próby tłumaczenia, że mała ma taką karnację od urodzenia, usłyszałam tylko, że nie jestem obiektywna, bo widzę ją codziennie. Poza panią doktor nikt nie zauważył tej „pomarańczowości”, no ale.. cóż.. Stwierdzam jednak, że żadnych diagnoz lekarskich nie powinno się lekceważyć. Cała „marchewkowa afera” wymaga tylko wykreślenia z jadłospisu warzyw zawierających beta karoten więc się dostosuję.
I tak zaczęłam bezmarchewkowe pichcenie. Brak marchewki w żadnym stopniu nie ujmuje zupkom smaku, pozbawia je jedynie koloru, papeczki są blade i na oko mało apetyczne, co nie oznacza, że niesmaczne.
Wraz z tym wpisem rozpoczynam prezentację przepisów na zupki dla dzieciaczków, nie tylko tych pomarańczowych :).
„Zielono Mi” – przepis.
Pół cukinii
Kilka różyczek brokułów
Garść fasolki szparagowej
Niewielka pietruszka
Ćwiarteczka selerka
Spory ziemniaczek
Pół torebki ryżu
Przyprawy: szczypta majeranku, imbirku i kurkumy
Sposób przygotowania:
Ugotować, zmielić (bez ryżu, niech są jakieś grudeczki, które uruchomią malutkie szczęki) i skonsumować ze smakiem.
Ps. Robię zawsze więcej, bo sama chętnie włączam się do konsumpcji. Paluchy lizać

13 lut 2011

Kulinarne wariacje czyli CHICKMAMA i zupki papki

Dzisiejsze czasy stwarzają nam, mamom, niesamowite możliwości unikania kulinarnych zmagań z papkami. Dzieki bardzo zdrowym, gotowym daniom w słoiczkach, można się naprawdę rozleniwić i ja jestem tego doskonałym przykładem.
Od chwili rozszerzania diety mojego szkraba bazowałam jedynie na tych zdrowych gotowcach i jak ognia unikałam własnoręcznego przygotowywania dań.
Oczywiście, zanim moja Ni dobrnęła do dnia, w którym to spróbowała papy ze słoiczka, dokonałam szczegółowego riserczu na temat dań gotowych, co… jeszcze bardziej mnie rozleniwiło. Doszukując się jakichkolwiek wad sklepowych papek, znalazłam jedynie takie:
- wysoka cena w porównaniu do dań domowych,
- przyzwyczajenie się mam do korzystania z dań gotowych to tylko krok do wzbudzenia niechęci do samodzielnego pichcenia.
I chyba nic nie skłoniłoby mnie do przyrządzenia zupki, póki w naszym domu nie zawitałby… BLENDERRR!!!
Jeszcze tego samego dnia, gdy ten straszny przyrząd stanęła na kuchennej półce, zostałam nominowana do jej przetestowania.
Wertując domową spiżarkę w celu znalezienia czegoś do zmielenia, trafiłam jedynie na siateczkę warzyw. Aby przystąpić do testu, który nie zakładałby z góry klęski owej maszyny AGD, warzywka należało wcześniej ugotować.
I tak, po kilku minutach, blenderek wypełnił się gorącą, mięciutką włoszczyzną, którą następnie, w mgnieniu oka, zmienił w inny stan skupienia.
Tak idealnie przygotowaną papę skonsumować mogła jedynie najmłodsza w rodzinie, ponieważ ani ja, a tym bardziej mój M., nie gustujemy w potrawach o kremowej konsystencji.
Zanim podałam Ni danie testowe, postanowiłam wzbogacić jego smak przyprawami: odrobiną pietruszki, majeranku oraz niewielką ilością masełka, a później już tylko patrzyłam, jak w błyskawicznym tempie znika z miseczki test papa. Moje Żarełko zjadło zupkę ze smakiem w rekordowym tempie!!! Ta sytuacja rozpaliła we mnie malusieńki płomyczek motywacji i od tamtego dnia postanowiłam, że będę przygotowywać mojej krytycznej degustatorce co nieco.
Jednak po niedługim czasie ten malusieńki płomyczek zamienił się w gigantyczny ogień papkowych namiętności i tak, dzięki niechcianemu blenderowi, stałam się zapaloną, zupkową specjalistką.
Miksuję według własnych pomysłów, dzięki czemu wzbogacam bazę przepisów o nowe, pyszne smaki, które osobiście ocenia wyrafinowanie podniebienie, najsurowszy z surowych krytyk kulinarny – Nini.
Cykl: kulinarne wariacje czyli Chickmama w kuchni, rozpocznę od przepisu na zupkę "ZIELONO MI". Bobaski, szykujcie się na pyszności, mamuśki - zakasujcie rękawki!! :)

10 lut 2011

ODPORNOŚĆ BOBASA – praktyk i spostrzeżeń kilka

Na temat odporności niemowląt toczą się nieprzerwane dyskusje. Co rusz ktoś obali jakiś mit, coś nowego odkryje czy podzieli się własnymi spostrzeżeniami. Sądzę, że im więcej takiej wiedzy w sieci, tym lepiej, dlatego chcę przedstawić swoje metody wzmacniania odporności mojej Nini.
Mała Ni niestety nie miała przyjemności dłuższego dziamania maminego cyca, ponieważ, mniej więcej po dwóch tygodniach połogu, mleczarnia zaprotestowała.. na zawsze.
Jednak nie zmartwiłam się tą sytuacją, bo już wtedy wiedziałam, że mleka zastępcze to doskonale skomponowane posiłki, które dostarczają naszym brzdącom wszystkich potrzebnych składników. Wychodząc z takiego założenia, w ogóle nie przeszło mi przez głowę, że odporność mojej Nini może być słabsza i należy podjąć nadzwyczajne kroki, by ją wzmocnić.
I tak, kierując się zdrowym rozsądkiem oraz własną intuicją „chowam” sobie tę kruszynę, przestrzegając kilku zasad:
1.NIE PRZEGRZEWAJ!!
Praktyki typu: podgrzewanie pomieszczenia, w którym kąpie się dzidzię, zakładanie 3 warstw ubranek w domu (gdzie panuje standardowa, mieszkaniowa temperatura 19 – 22 stopnie) czy zakopywanie kocykami na spacerach są z lekka przesadzone. Miałam możliwość obserwacji takiego „wychowu”, co dzieciaczkom, niestety, nie wyszło na dobre. Jedna mama grzała, bo jej tak babcie radziły, druga ubierała na cebulę, tłumacząc się, że jej dzidzia tak lubi. Hm.. ja mogę zapewnić, że im wcześniej przystosuje się bejbonka do niższych temperatur, tym lepiej.
2.WIETRZ, WIETRZ, WIETRZ!!
„Reguła spacerowa” mówi, by spędzać z bobaskiem minimum godzinę na dworze… CODZIENNIE!! Możecie mnie zastrzelić, ale nie wierzę, że zawsze, gdy panuje „spacerowa” pogoda, wywalamy się z wózkami na zewnątrz.
W moim przypadku, odwieczna nienawiść do zimnych temperatur sprawiła, że nasze zimowe spacery można policzyć na palcach u jednej ręki.
Nigdy jednak nie zapominam o codziennej dostawie świeżego powietrza i solidnym wietrzeniu domowych pomieszczeń, otwierając okna na minimum 10 minut.
3.NIE PRZESADZAJ Z CZYSTOŚCIĄ!!!
Wychowywanie maluszka nie jest laboratoryjnym eksperymentem, przeprowadzanym w sterylnych warunkach. Dziecko musi mieć kontakt z „brudnymi” bakteriami, by się na nie uodparniać w sposób naturalny.
Niedawno przeczytałam tu interesującą rozmowę, w której mamy dyskutują o higienie wokół swoich pociech.
Jedna z mam pisze: ” Czytuję teraz te wszystkie gazety dla mam i dzisiaj czytałam właśnie o zaleceniach jeśli chodzi o higienę. Do teraz jestem w szoku temu chciałam się tym z Wami podzielić. Piszą żeby np: podłogi przecierać codziennie jak dziecko już raczkuje, żeby pościel i kocyk dziecka prać 1, 2 razy w tygodniu, żeby codziennie sterylizować butelki i smoczki dziecka do 1 roku życia. Jak gryzak upadnie na podłogę to myć pod gorącą woda a najlepiej wyparzyć itd. itp.”
Całkiem niedawno zwalił mnie z nóg kolejny zakaz, który kategorycznie zakazywał całowania WŁASNYCH DZIECIACZKÓW w usta, ponieważ taki pocałunek to bomba zarazków, wirusów i innych mikrobów!!!
Ja, poza całusami robię inną, odrażającą czynność, mianowicie, rozdrabniam banana w swoich ustach, a następnie, podaję go rękami (no w tym wypadku już umytymi) Nini i jak dotychczas moje zaraźliwe zarazki nie dały się we znaki mojej dziewuszce.
4.ROZGRZEWAJ OD WEWNĄTRZ
Mowa tu o rozgrzewających przyprawach, takich jak: cynamon, imbir, czosnek czy kurkuma, które, w niewielkich ilościach, mogą być podawane niemowlętom już od 12 miesiąca (przyznam, że wyżej wymienione przyprawy wprowadziłam troszeczkę wcześniej do diety mojej kobietki, mianowicie pod koniec 10 miesiąca). Poza wzmacnianiem odporności, odgrywają ważną rolę w transformacji pokarmu oraz wydalaniu z organizmu substancji toksycznych, podnoszą również aktywność przewodu pokarmowego i poprawiają strawność pokarmów.
Chciałabym dodać, że działanie rozgrzewające mają również kasza gryczana czy jaglana.
5.WITAMINKA C
Wielką zaletą witaminki C jest to, że pozwala zwiększać odporność na choroby. Można ją znaleźć praktycznie we wszystkich soczkach owocowych, przeznaczonych dla niemowlaczków, jednak nie należy podawać maluszkom więcej niż 150 ml dziennie. Dodatkową opcją jest na przykład skrapianie wody kilkoma kroplami z cytrynki, co poprawi jej smak i sprawi, że maluszek chętniej ją wypije.
W taki oto sposób staram się wzmacniać odporność mojej córeczki. Dzięki tym kilku zasadom moja dziecinka jest okazem zdrowia.

9 lut 2011

AKCJA REAKTYWACJA

Właśnie zdałam sobie sprawę, iż mój blog jest niczym uśpiony wulkan: buzuje i kipi ciągle jeszcze ukrytą treścią po to, by w pewnym momencie wybuchnąć z impetem i wyrzucić z siebie powstały kontent.
W końcu nadszedł ten dzień - nadejszla wiekopomna chwila- z którą, dziś właśnie, oto teraz, reaktywuję bloga.
A złożyło się na to wiele okoliczności. Pierwsza, chyba najważniejsza – Ninka jest już na tyle „dorosła”, że potrafi sama zająć się zabawą, ba, pannica chętnie spędza czas w samotności, skrywając się dodatkowo przed maminymi całusami, tulaskami (ach jak ja Ją podziwiam ją za cierpliwość i dzielne znoszenie moich wyściskiwań!!!)
Po drugie: mój mózg potrzebuje kreatywnego wysiłku, dlatego więc podejmuję próbę ratowania tego „pampersa”, zmuszając go do tworzenia ładnej i składnej treści.
Po trzecie: chcę dzielić się swoimi obserwacjami związanymi z macierzyństwem (troszeczkę się ich uzbierało), służyć sprawdzonymi (na własnym brzdącu) radami, a to wszystko przeplatać modowymi wskazówkami, abyśmy były i czuły się piękne.
Dlatego drogie chickmamy!! Wspierajmy się! Doradzajmy i odradzajmy, rozmawiajmy i wyciągajmy wnioski. Motywujmy się do działania i trzymajmy za siebie kciuki, by nasze życie stawało się coraz łatwiejsze!

9 cze 2010

Czasopożeracz

Och jak ten czas pędzi! Przy dziecku chyba ze zdwojoną prędkością! Jak za jednym mrugnięciem oka minęły te dwa miesiące mojego mamowania i obserwowania, jak Nini rośnie i się rozwija. Och jakie to piękne móc przeżywać takie chwile i widzieć, jak mała pokonuje kolejne etapy rozwoju! Piękne och piękne, ależ za to jak absorbujące!
Nini jest bardzo ciekawą świata, rozgadana istotką. Obrazy przed jej oczkami muszą się zmieniać jak w kalejdoskopie, a na konwersację z nią należy poświęcać każdą wolną chwilę. I to właśnie ja muszę zapewniać jej wszelkie rozrywki, bo inaczej usłyszę głośne „NIEEeeeeee!!!” (w wolnym tłumaczeniu: nudzę się! Matka, zrób coś z tym!).
Całe dnie więc wypełniają mi zajęcia z dźwiękoznawstwa (gu, gi, bww, aii) czy geografii mieszkania i okolicy. Jednak gdy nastaje godzina 22, a brzdąca spowija błogi sen, wtedy mam chwilę tylko i wyłącznie dla siebie lecz rzadko się zdarza, że jestem w stanie ją wykorzystać, bo… mnie też spowija.
Dlatego też mój tak skrupulatnie przygotowany plan fizycznej aktywności wziął w łeb, ponieważ nie znalazłam czasu na pedałowanie przy Housie. Nie znalazłam również basenu w okolicy, choć Google wskazywało, że takowy się tu znajduje.
Nie oznacza to jednak, że nic nie działam w tym kierunku, ponieważ za wszelką cenę chcę powrócić do swojego dawnego obwodu. Musiałam jedynie troszkę przeorganizować swój plan zajęć i włączyć do niego… mój słodki ciężarek.
I tak, od jakiś dwóch tygodni, gimnastykuje się z moim bejbonkiem. Dzierżąc ją na
rękach, wykonuję skłony, ukłony, kroki, podskoki i inne wygibasy. Zabawa przednia dla Nini, która uwielbia, jak się trzęsie i się dzieje, i dla mnie, bo dzięki temu zbliżam się do idealnej figury.
Spędzamy również mnóstwo czasu na dworku, szybkim krokiem pokonując dziesiątki kilometrów, zwiedzając okolicę. Dzięki temu wiem, że pod nosem mam gabinet kosmetyczny, magiel (o matko, takie usługi jeszcze istnieją??!!), grawera, czy też krawcową, reklamującą się wdzięcznym hasłem: „uszyję wszystko dla wszystkich ze wszystkiego”.
Przekonałam się, że można połączyć obowiązki z przyjemnościami nawet wtedy, gdy się jest na 24 godzinnym etacie. Uff.

7 maj 2010

Pisać czas zacząć, ćwiczyć czas zacząć

Właśnie upływa szósty tydzień tzw. połogu i oto postanowiłam dokonać pociążowego rachunku sumienia. W tym celu przeglądnęłam się dokładnie w lustrze i stanęłam na wadze. Po wnikliwej analizie stanu aktualnego, ustaliłam cel: 9 kilo mniej, jędrne oraz gładkie ciało, twardy tyłek, smukłe ramiona i deska brzuszek. A wszystko to po to, by nie przypominać pociążowej torby i pięknie prezentować się z wózeczkiem na spacerach.
Lato tuż tuż więc motywacji nie brak. Uwierzcie, wam też nie będzie jej brak, jeżeli przypomnicie sobie siebie sprzed ciąży… i te męskie spojrzenia na waszych …hmm…
Jedyny deficyt stanowi czas, jednak gdy wykażemy minimalną chęć organizacji, na pewno uda nam się wygospodarować te kilkadziesiąt cennych minut.
Tak zwarte i gotowe do ćwiczeń, pełne zapału, z obrazem pożądanego rezultatu w głowie, przystępujemy do wyszukania najodpowiedniejszej dla nas formy aktywności.
Wysiłek fizyczny, jak sobie zamierzamy zafundować, powinien sprawiać nam przyjemność głównie po to, by się do niego nie zniechęcić. Dlatego należy głęboko zastanowić się, na co będziemy marnować naszą energię, by spalić niepożądane wałeczki.
Ponieważ uwielbiam pływać, wybrałam basen (kolejny plus – 5 minut spacerkiem do pływalni). Dodatkowo, dzięki mojemu M, który w posagu wniósł rowerek stacjonarny, będę sobie pedałować w trakcie oglądania House’a i ćwiczyć brzuszki przy nucie Davida Guetty.
Nie zapominajmy również o odpowiedniej diecie. Kobiety karmiące piersią mają to szczęście, że chcąc nie chcąc i tak muszą być na diecie. Za to panie, które karmią sztucznie muszą uważać na łakome kusiciele.
Ja jednak i tak traktuje siebie jako kobietę karmiącą (przecież karmię, a fakt, że butelką już nieistotny :)) i uważam na to, co jem, przestrzegając Piramidy Zdrowego Żywienia (http://www.sfd.pl/Nowa_Piramida_%C5%BBywieniowa-t190872.html). No i oczywiście nie zapominam o co najmniej 2 litrach wody dziennie.
Swoją fitness sesję zaczynam od jutra. W przerwach między lulaniami, karmieniami aktywnie pedałuję, następnie ciacham serię brzuszków, a gdy M przyjdzie z pracy, ruszam na basen. Wieczorkiem natomiast urządzam pachnącą kąpiel, w której to się relaksuję, pilinguję, masuję i balsamuję.
I tak, nie przeforsowując się, za około miesiąc znowu się w sobie zakocham :)

4 maj 2010

My name is… chickmama

Kiedy rodzi się dziecko, całe promieniejemy. Jesteśmy piękne, bo jesteśmy szczęśliwe, spełnione. To waśnie ten wewnętrzny blask, jaki bije w oczy wszystkim dookoła sprawia, że jesteśmy chick, mimo faktu, że nasze „zewnętrzne” pozostawia wiele do życzenia (ale to błyskawicznie się zmieni :)) .
Gdy urodziła się moja dzidzia, świat wywrócił się do góry nogami. Bardzo obawiałam się tej zmiany. Szczerze mówiąc, nie chciałam jej. Jednak po kilku tygodniach pełnienia tej wdzięcznej roli wiem, że nic nie daje takiej siły, odwagi, chęci do działania i pewności siebie jak bycie mamą. Macierzyństwo rozbudza instynkt, wyostrza zmysły, daje poczucie spełnienia, uczy odpowiedzialności, obowiązkowości, troski. Dzięki tym i wielu innym umiejętnościom wiem, że dzielnie stawię czoła problemom i z łatwością pokonam wszelkie przeciwności losu z rogalem na twarzy. Wiem, że jestem niezła chick.
Bo według mnie chick (z ang. w wolnym tłumaczeniu laska) to nie tylko rozkładowa piękność, na widok której ślini się płeć brzydka. Chick kryje się w nas.
Ja, chickmama, żyję w zgodzie ze sobą, kocham siebie tak mocno, jak swoje maleństwo, uwielbiam domowe obowiązki, które sprawiają mi niesamowitą radość, ponieważ zawsze staram się dostrzegać w nich tylko tę dobrą stronę np.: odkurzanie - kalorie out, gotowanie obiadków swojemu mężczyźnie – bezcenny widok zajadającego się Misia oraz późniejsze: och było pyszne :)!
Chickmama śledzi trendy, bo uwielbia wyglądać modnie i ma fioła na punkcie szmatek..
Mając na myśli ciuszki, wyznaję zasadę im więcej i taniej, tym lepiej. Stąd moja fascynacja lumpami.
Tu pozwolę sobie na małą dygresję:
Lumpy to miejsce, gdzie oprócz ciuchów można dodatkowo nabyć wiele umiejętności, np. łowcy detektywa (wyszukiwanie ciuszkowych perełek w materiałowych stosach), obserwatora (przyglądanie się „grzebiącym” sąsiadkom, co wynajdują, by następnie rzucić się susem na odłożone przez nie rzeczy). Można również wcielić się w różne postacie i pobyć przez chwilę np. poszukiwaczem skarbów.
Dlatego żądna przygód i szmatek oczywiście, bardzo często tam ląduje, no bo jak tu nie skorzystać z takiej zabawy za psie pieniądze i dodatkowo obłowić się w unikalne ubranka?
Chickmama chętnie zdobywa prócz ciuszków, nowe umiejętności, rozwija swoje zdolności oraz zainteresowania np. uczy się piec ciasteczka dla swojego mężczyzny (drogie czytelniczki, jeżeli znacie przepisy, które uwiodły kubki smakowe Waszych mężczyzn, piszcie! Też chętnie spróbuję. Stwórzmy wspólnie listę skutecznych afrodyzjaków! :)
Podsumowując: Chickmama spełnia się w swoich pasjach i kocha to, co robi, wkładając w to całe serce, dzięki czemu osiąga spektakularne efekty w postaci: dobrego samopoczucia, uśmiechu na twarzy swojego misia pysia i wielu wielu innych, nawet najdrobniejszych sytuacji, które wprawiają ją w doskonały nastrój. A samopoczucie jest podstawą do działania więc nauczmy się dostrzegać same superlatywy nawet w trywialnych, codziennych czynnościach. Bądźmy chick od zaraz, to nic trudnego!